10 stycznia 2012

LONDYŃSKIE ZAPISKI

Poświąteczny Londyn przytłacza ogromem ludzi. Tych biegających z zakupowymi siatami. Zwykły przechodzeń walczy o miejsce na chodniku. Tymczasem miłośnicy wyprzedaży tłoczą się, kłębią i biegają niczym w amoku. Co wytrwalsi nocują pod sklepami, by zagwarantować sobie złapanie dobrej okazji. Ucieleśnienie pojęcia konsumpcjonizmu sięga tu zenitu. Nie powiem, "gorączka zakupowej nocy" łatwo wciąga. I człowiek ani się obejrzy, a sam maniakalnie przebiera, wybiera, kupuje, torby napełnia... W naszym przypadku, refleksja przyszła dość szybko. Na całe szczęście. 
Co innego bowiem zakupy z konieczności, dla drobnej przyjemności, rozsądne planowanie wydatków, kupowanie na miarę potrzeb. Kiedy jednak zobaczy się ludzi, dla których kupowanie staje się celem samym w sobie, coś zmusza nas do zastanowienia.
Pod płaszczykiem "okazji" kryje się bowiem swego rodzaju uzależnienie.
Człowiek zatraca się w chęci posiadania coraz to nowszych rzeczy, które "trzeba" kupować skoro są w tak atrakcyjnej cenie. I przestaje się zastanawiać, czy kolejna para markowych butów jest mu niezbędnie potrzebna, kupuje i już. Bo, jest okazja. 
A takich okazji w Londynie jest cała masa. Istne szaleństwo. Domy towarowe, markowe salony kuszą bajecznie przystrojonymi wystawami. Harrod's bije wszystkich na potęgę. 
Swoją drogą, by wejść do środka trzeba było średnio odstać godzinę w kolejce.


Te nieprzebrane tłumy, są oczywiście wynikiem ciągłej imigracji.  Londyn kusi nie tylko zakupami, ale i rynkiem pracy. Przyjeżdżając tu człowiek czuje się jednym z wielu. Nie ma poczucia wyobcowania. Wielokulturowość, mnogość języków, różnorodność to cechy tej potężnej metropolii. Nas absolutnie zachwyciła działająca bez zarzutu komunikacja (metro!), która nie przestaje kursować we wszystkich kierunkach, bez ustanku. Nie ma mowy o sterczeniu na przystanku i czekaniu w nieskończoność aż "coś" nadjedzie. 



Tak, żyje się tu łatwiej, pogodniej. Ale i szybciej, bardziej "światowo". Przyjemnie Londyn zwiedzać, dać się porwać jego urokowi, poznawać. Niemniej jednak wolimy nasz stary, poczciwy Kraków. Bo, tu jakoś... spokojniej. 

PS. w następnym poście obiecuje więcej londyńskich zdjęć, a mniej pseudofilozoficznych diagnoz o stanie ludzkiej kondycji :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz